Tygodnik pomarańczowy [15/16]

14:27:00

Tym razem tygodnik pomarańczowy, bo upłynął mi pod znakiem pomarańczy. Kilogramów pomarańczy. Dużych, pomarańczowych pomarańczy.

Połowę każdego worka ze śmieciami stanowią skórki pomarańczowe (niektórzy mówią na nie obierki i to jest w sumie uzasadnione, bo technicznie są to resztki po obieraniu). Miewam fazy na jedzenie pomarańczy (sądzę, że mój organizm próbuje coś sobie uzupełnić w ten sposób) i teraz wypadła właśnie jedna z nich.

tygodnik, dziewczynaikot, pomarańcze


Doniesiono mi, że w Polsce jest już młody bób. Jadłabym. Ależ bym jadła. Boszzzz. Jadłabym. Prosto z garnka. Niestety zdaje się, że w tym roku nie będzie mi dane spróbować tego przysmaku, a napewno nie w jego młodej postaci.

Miałam w tym tygodniu po raz pierwszy w tym roku śmigać w sandałkach i korzystałam z pięknej pogody ile się dało (bezrobotni miewają dużo czasu). Szwendałam się po Coventry i odkryłam całkiem ciekawe miejsca, to znaczy takie z potencjałem turystycznym. To znaczy nadal uważam CV za ohydne miejsce, ale tych kilka wąskich uliczek ma swój urok. Mam w związku z tym pewne plany, ale na razie muszą one poczekać, aż wyjaśni się sprawa z nową pracą. Jutro idę na rozmowę, więc fingers crossed.
Będąc w temacie szukania pracy, zaliczyłam małe potknięcie. Wysłałam polskie cv zamiast angielskiego i tknęło mnie dopiero w momencie, kiedy otrzymałam maila od firmy, że odrzucili moją skromną osobę. Trudno się dziwić, skoro wysłałam im cv po polsku. Pewnie dałoby się to jakoś wyprostować i wrócić do gry, ale szczerze mówiąc mam to gdzieś. Nie ta praca, to będzie inna.
Jest to jeden z plusów życia tutaj. Naprawdę trzeba się postarać, żeby nie znaleźć pracy. Nie mówię oczywiście o wyższych stanowiskach menedżerskich, bo niestety tak łatwo nie ma. Jest to miła odmiana od polskich realiów, gdzie można miesiącami wysyłać cv i nikt nawet nie odpisze, żeby pocałować go wiadomo gdzie.


Naszła mnie refleksja blogowa (i jest to związane z planami związanymi z wąskimi uliczkami w CV - ok, to było karkołomne), że dobrze jest dać napisanemu tekstowi poleżakować. To znaczy napisać tekst, a potem dać mu odpocząć, napisać coś innego i wtedy wrócić do pierwszego. Przeczytać, zrobić korektę i jeśli się nadaje, publikować. W ten sposób (który nazywam pisaniem za zakładkę) zawsze mamy w zapasie napisany tekst (ten drugi). Dobrze mi się pracuje tym systemem. Czesto mam tak, że piszę, ale nie nadążam za zapisywaniem myśli, gubię wątek albo nie umiem wyłożyć sensu wypowiedzi w zadowalający sposób. Nie cierpię lania wody, więc staram się upchnąć jak najwięcej treści, co czasem prowadzi do zakalca, zamiast do puchatej babki.
Kiedy wracam do tekstu po kilku dniach, mogę te błędy naprawić. Doceniam tę opcję, gdyż jak wiecie drogie dziatki, na ogół nie wszystkie błędy w życiu da się naprawić. Minusem tej metody jest to, że możecie starannie wyselekcjonować treści w tekście, czyli mówiąc wprost, ocenzurować się. Sama wycinam wiele fragmentów, bo wydają mi się zbyt hardkorowe albo zbyt osobiste. Nie sądzę, że to dobra tendencja, jeśli rezultatem będą tylko gładkie i grzeczne treści, chociaż z drugiej strony... blog to przecież jakaś kreacja. W każdym razie jedynymi tekstami, który nie leżakują, są tygodniki. Staram się, żeby miały jakąś strukturę,albo chociaż trochę logiki, ale różnie wychodzi.

W związku z ładną pogodą, olałam bloga, a jedyny tekst, jaki się pojawił, to ten:

Nie mam żadnych wykopalisk internetowych w tym tygodniu, ale za to posypały się perełki muzyczne. Natura nie znosi próżni, co nie?


Cały tydzień chodziły za mną (i ze mną, w słuchawkach) dwie piosenki.

Twenty One Pilots - Ride



Dj Snake ft. Bipolar Sunshine - Middle



Zwłaszcza ta druga piosenka zawładnęła moimi uszami (a słuch mam dobry, w przeciwieństwie do węchu). Jest w niej coś pięknego i smutnego jednocześnie i ma naprawdę dobry beat, zdecydowanie kojący. Pisałam o tym na twitterze, że jeśli beat potrafi zmienić rytm bicia serca albo dać gęsią skórkę, to jest to cholernie dobra piosenka. 

Kiedyś myslałam, że wszyscy ludzie czują muzykę również innymi zmysłami niż tylko słuchem, ale ponoć to przywilej wybranych. Onegdaj podzieliłam się z kolegą refleksją, że czasem muzyka wpływa mi pod skórę i czuję, jakby pływała mi w żyłach, na co on odparł, że też tak miewa, ale po kilku skrętach. Ah. Ja tak mam bez wspomagania.
Z innych wieści, Tom Odell wydał nową płytę 10 czerwca, ale jeszcze nie słuchałam. W tym tygodniu nadrobię. Spotify to dobry wynalazek, dzięki niemu mogę zadecydować, czy chcę mieć daną muzykę w formie płyty, czy nie jest godna, by zajmować miejsce na półce. Podchodzę do kupna gramofonu już jakiś czas, zrobiłam solidny research, ale jakoś nie moge się zebrać.
Może to jeszcze nie ten czas w moim życiu na czarne płyty.

Ciao.

You Might Also Like

0 komentarze

Popularne

Instagram