Spotkałam ideał! [tygodnik 38/16]

18:04:00

Ahoj po przerwie.
W tygodniku przeczytacie o paprotce, jej drogiej doniczce, moich rozważaniach na temat życia oraz dlaczego nie przeczytałam jeszcze żadnej książki Katarzyny Bondy.
Oraz o ideale mężczyzny z tramwaju linii 4, ale to dopiero na samym końcu (bo wiecie, dobrze rzeczy trzeba dawkować).
Gotowi?


Kupiłam paprotkę, a potem dokupiłam doniczkę, która kosztowała dwa razy tyle, co sama paprotka. Teraz muszę o tego badyla dbać, bo szkoda, żeby taka droga doniczka stała pusta. Tak więc dbam, podlewam i codziennie oglądam, czy na pewno nic się z nim nie dzieje.
W sumie ta paprotka to jedyne, o co muszę dbać, bo nic i nikogo poza nią do dbania nie mam. Kot ze względów mieszkaniowych musiał zostać u mojej mamy i jestem teraz dziewczyną bez kota.

Po miesiącu bez internetu planuję w końcu znów się podłączyć, ale głównie ze względu na bloga i dostęp do konta bankowego, bo ogólnie polubiłam życie offline i niechętnie je porzucam. W każdym razie planuję tekst o życiu bez neta (już częściowo napisany); jest to ciekawy eksperyment i polecam go każdemu.

Nie wiem, czy to przez listopad i brak słońca, czy ogólnie, ale Warszawa męczy mnie bardzo. I coraz częściej myślę sobie, po jaką cholerę tu siedzisz, jeśli tak naprawdę chcesz mieszkać nad morzem? Wiadomo, trochę trzyma mnie praca, ale nie okazała się ona tym, czym miała być; poszłam pracować do działu analiz, a tymczasem robię prezentacje w power pointcie. Trochę bezsens.
I znowu nie wiem, czy to przez listopad czy ogólnie, ale coraz częściej myślę, że trzeba żyć tu i teraz, nie przeszłością albo przyszłością, tylko robić co możemy w danej chwili, nie oglądać się za siebie i nie odkładać nic na później, bo to później przychodzi szybciej niż myślimy. Za sześć tygodni kończy się kolejny rok, kiedy minął, nie wiem. W tym roku skończyłam trzydzieści lat, nadal w to nie wierzę i nie czuję się ani odrobinę poważniejsza niż rok temu. Ale czas ucieka i coraz bardziej zdaję się rozumieć nieuchronność tego procesu. Bo umówmy się, patrząc bardzo optymistycznie, minęła mi już 1/3 życia (patrząc mniej optymistycznie więcej niż 1/3) i mówiąc szczerze, nie była to najlepsza część, jaka mogła mi się przytrafić. Tego jednak nie mogę już zmienić, ale mogę spróbować i żyć, wycisnąć ile się da z trwającej chwili.
W związku z czym nadal tkwię w Warszawie zamiast być w Gdyni. Fuck logic.

Na początku grudnia mam plan pojechać do Wrocławia na koncert Looptroop. Ironia losu polega na tym, że kiedy nie mieszkałam w Warszawie, grali tu koncert, na który przyjechałam specjalnie z Lublina. Kiedy jednak mieszkam w Warszawie, to żaden z ich polskich koncertów nie odbywa się w stolicy. Najbardziej pasowałby mi Gdańsk, bo upiekłabym dwie pieczenie na jednym ogniu, niestety koncert ma miejsce w połowie tygodnia i nijak mi to nie pasuje. Kraków też odpada, z podobnych powodów. Zostaje więc Wrocław i może to dobrze, bo ostatnio byłam tam jako dziecko jeszcze, a mówią, że to piękne miasto.

Chętnie poszłabym też np. na Chylińską, której nowy album męczyłam ze trzy tygodnie non stop, by w końcu uznać niektóre piosenki za absolutnie dobre, a niektóre stanowczo odrzucić (głównie za dubstepowe inklinacje). Równie chętnie posłuchałabym znów Franka Turnera, ale wygląda na to, że tym razem ominie Polskę. Meh.

Mam jednak pewien łut farta, bowiem w sobotę przechodząc Śródziemiem zobaczyłam, że w Matrasie w weekend jest promo -30%. Czaiłam się od dnia premiery na "Króla" Twardocha, ale na odległość skutecznie trzymała mnie cena 44,90 złotych polskich. I tak bym ją w końcu kupiła, nawet za milion monet, ale cierpliwość popłaca, w promocji zaoszczędziłam ponad 13 zł, zatem tytułujcie mnie królową cierpliwości okazji. Niestety nie nabyłam żadnej innej książki, która mnie interesowała, Mankell niedostepny, podobnie Małecki. "Król" częściowo wynagrodził mi jednak braki. Resztę zamówię sobie w arosie, bo pewne książki chcę mieć na półce, a nie na kindlu. Nie wynika to ze snobizmu, po prostu lubię wiedzieć, że je mam.
Pozostaję natomiast obojętna na literackie wdzięki Katarzyny Bondy, być może przez falstart Puzyńskiej i "Motylka", który skutecznie zniechęcił mnie do kobiecych kryminałów. Wiązałam z tą książką spore nadzieje, a tymczasem klapa po całości.

Jechałam wczoraj tramwajem linii 4, wsiadłam przy Królikarni, a w środku był mój ideał. Rudy, brodaty, z nogami grubszymi od moich i CZYTAŁ KSIĄŻKĘ. I to jaką! Futu.re!!!
Niestety wysiadł przy placu Zbawiciela nie zaszczyciwszy mnie nawet jednym spojrzeniem. Taki smuteczek.
Ciao.

You Might Also Like

0 komentarze

Popularne

Instagram